niedziela, 15 lipca 2012

Chapter Five


Stojąc na ganku myślałam co zrobić. Wejść czy nie? Zapukać czy nie? Postanowione! Zapukam. Nie wiedziałam ile, ale cały czas pukałam, ale nikt nie otwierał. Dziwne. Powinna być w domu. Nie wychodziła nigdy z domu. Z drzwi wzrok przeniosłam na niebo, które przybrało Korol jasnego granatu. Ściemniało się. Ludzie przechodzili, a ja miałam coraz mniej cierpliwości co do tego wszystkiego.
Chwyciłam klamkę delikatnie. Nacisnęłam uchwyt drzwiowy i leciutko pchnęłam drzwi. Zajrzałam do środka, gdzie panował mrok. Babcie musi być skoro drzwi są otwarte. Zawsze zamykała. Nie chciała aby ktoś się włamał. Wkroczyłam do domu zamykając cicho drzwi. Tak, aby nie słyszała bo może śpi.
Szłam w głąb. Ciemne zasłony były zasłonięte. Na środku były dwa fotele, stolik i  kominek, w którym tańczyły płomienie. Iskry wlatywały do komina unosząc się coraz wyżej. W pomieszczeniu było ciepło. A jedynym światłem był iskrzący się ogień z kominka. Do góry ciągnęły się strepiałe schody. Nie były od długich lat naprawiane. Starość do nich przemawiała! Weszłam jeszcze głębiej. Widziałam jak ktoś siedzi w fotelu przyglądając się płomieniom?! Obeszłam ze spokojem czerwony fotel w łaty. I stanęłam u boku. Była to starsza kobieta.
Kucnęłam przy niej.
Dotknęłam delikatnie dłoni kobiety. Była zimna niczym lód. Jej głowa przechyliła się w moją stronę. Patrzałam na twarz. Siwe włosy opadały jej po obu stronach skroni, oczy? Właśnie jej oczy były wyblakłe. Nie było już tej samej soczystej zieleni. Wyblakły. Ona oślepła. Ust nie było prawie widać. Zmarszczki dawały o sobie znać. Poczułam jak zbierają się łzy. Nie mogłam płakać. Dłonie się trzęsły mi jak i jej. Lecz mi z bólu, a jej ze starości.
-Babciu - wyjąkałam.
-Sakura? - zapytała. - Znowu słyszę twój głos. Nawet nie wiesz jak tęsknię za tobą. Ty jedyna przychodziłabyś i pomagała mi we wszystkim. Mój syn w nic już nie wierzy co ci powiem. Raz mi mówił, że nie żyjesz. Chciałabym, abyś była obok mnie. - uśmiechnęła się delikatnie. Wiec mój ojciec kłamał jej o wszystkim! Jak tak można? Bez przesady. Ona jeszcze ma prawo o wszystkim wiedzieć.
-Babciu, ja żyję. Jestem przy tobie. - przy niej możliwe, ze się prawdziwie uśmiechnę.
-Naprawdę?
-Tak. - powiedziałam. Jej ręka znalazła się na moim policzku i dotykała każdej odrobiny twarzy. Przymknęła powieki i błądziła swoją zimną dłonią. Nie spodziewałam się, ze w taki sposób będzie na mnie patrzeć. Zjechała niżej na moją szyję i przystanęła na jednym miejscu, gdzie miałam rany po niewolnictwie. Zjechała jeszcze niżej. Na ramiona po których szła niżej, aż do nadgarstka. Cicho syknęłam. Tam najbardziej mnie bolało. Spuściła głowę.
-To straszne. W co my cię wplątaliśmy. - mówiła, ale nie rozumiałam jej wypowiedzi. Oni mnie wplątali?  Niby w co? O niczym nie wiem aby wplątali. Wszystko co mnie spotkało było przypadkiem. Niewolnictwo, ból i wszystkie inne rzeczy. Nie brał w tym udziału. Nikt! Patrzałam  na nią z znakiem zapytania. Ale ona tego nie widziała. A szkoda, chciałabym dostać odpowiedź nie mówiąc nic. Po jej policzkach spłynęły łzy. Wytarłam je.
-Nie płacz, babciu. Nic nie jest twoją winą. Co mnie spotkało to, to że nie uważałam. Nic nie jest niczyją winą. - powiedziałam pewna tego co mówię. A tak nie wiedziałam czy to była moja wina. Z tej wioski byłam zabrana tylko ja, nikt więcej. A nie wiedziałam czemu! Było tyle dzieci, a spotkało to tylko jedną niewinną dziewczynkę.
-Nie prawda.
-Przestań się tym zamartwiać, to naprawdę nie twoja wina. - mówiłam. Nie widziałam czym ona się tak przejmuje. To co było minęło. Nie musi się tym przejmować. Lecz te rany, które badała swoją dłonią musiały wyrwać te wspomnienia z zakamarków. - To ja zrobiłam sobie to. Nie ty i dziadek. Nic mi nie zrobiliście takiego. Wiedziałabym. A teraz wszystko jest dobrze. Wróciłam do wioski. I niegdzie ni odejdę. - pokręciła głową. A z jej oczu nadal ciekły kryształy. Nie wiedziałam co takiego mogło się zdarzyć? Co mi zrobili o czym nie wiem.
-Nie prawda. Twoi rodzice nic o tym nie wiedzą. Ale sądzę, że im nie powiesz jak wszystko usłyszysz od twoich narodzin. A raczej od twojego porwania, gdy miałaś z roczek lub mniej. - mówiła. Właściwie chciałabym to pamiętać. Ale jak? Nawet fragmentu z tego nie mogę sobie przypomnieć.  Z tego co mnie spotkało. Ale jak jako noworodek mogę cokolwiek pamiętać! To był by cud.
-Nie powiem. Po to tu przyszłam, by się wszystkiego dowiedzieć. - powiedziałam.
-Zawsze sądziłam, że wyrośnie z ciebie rozsądna i silna kobieta.  Nie tylko ja tak sądziłam. Dziadek w to najbardziej wierzył. Mówił : „To dziecko będzie najpiękniejsze i silne. Przemierzy wszystkie morza i odnajdzie to czego szuka.”. Wierzyliśmy oby dwoje w to. Pragnęłam ci to powiedzieć przez te siedem lat, ale zabroniono mi. On nie chciał, abyś się na razie dowiedziała. Tak byś była do wszystkiego przygotowana. - powiedziała delikatnie. Jakoś nie było to dobre miejsce do rozmów. Bałam się teraz, że naprawdę mogło coś strasznego się stać. Ona chwyciła moją dłoń i ścisnęła mocno. - Twoje narodziny nie miały być przypadkiem. On chciał, aby urodziła się dziewczynka. Mówił już raz jeśli nam się urodzi dziewczynka ona to dostanie, ale urodził się chłopiec. Twój ojciec. Miał do niego jakąś odrazę. Ja byłam inna próbowałam dać mu dwie miłości. Czekał tylko na wnuczkę, której przekazał to „coś”.
-Tylko dlaczego dziadek dał mi to „coś”? - zapytałam.
-Chciał. To miała dostać następna kobieta z naszego rodu. A że ty byłaś następna, to przypadło tobie. - mówiła. Jej dłoń zaciskała się mocniej na nadgarstku. To dziwne jak dla mnie. Dlaczego ma tyle siły skoro jest starsza?! - Nic nie mówiliśmy rodzicom. Nie pozwolili by na to, więc zostałaś przez nas porwana i wtedy z skrawka papieru przenieśliśmy na ciebie wszystkie linie prowadzące do celu. Lecz to zniknęło. Nie wiedziałam o co chodzi, a „Krwawy Barbosa” się uśmiechał. Wiedział co się stało. Dorastałaś z tym. Nic tobie nie było. Lecz po dziesięciu latach był atak. Wtedy zostałaś całkowicie odebrana rodzicom.
-To był przypadek. - pokręciła głową.
-Nie! - podniosła głos. - Dziadek kazał innym zaatakować, aby ciebie porwano.
-Dlaczego?! - fuknęłam wstając. Lecz od razu znalazłam się na ziemi. Tu cos nie grało. Babcia nie powinna być taka silna. A dzidek? On zniknął szybko, tak jak się pojawił. Nie pamiętałam go. Klęczałam teraz przy niej. Uniosłam głowę wpatrując się w nią. Miała przymknięte powieki. Nie wpatrywała się w nic.
-Abyś przyzwyczaiła się, że kiedyś mogą cię porwać dla tego co skrywasz. - powiedziała. Spuściłam głowę, a ona nadal mnie trzymała. Poczułam jakby w moim organizmie się grzało. Każda komórka. Zacisnęłam dłoń w pięść. Więc o to chodzi. - Dziadek dla ciebie zostawił parę rzeczy. - puściła mnie. Popatrzałam na nią zdziwiona. Co by on mógł dla mnie zostawić? Ona wstała. Ruszyła trochę szybszym krokiem przed siebie. Naprzeciwko niej w koncie było pudełko z ludzką białą czaszka na środku.
Patrzałam na to. Podała mi i usiadła z powrotem na fotelu. Czułam na sobie jej wzrok. Gładziłam delikatnie otwarcie. Pyknęło. Otworzyło się. Nie wiedziałam dlaczego tak zareagowało. Mam w sobie jego krew! To prawda, ale to by tak zareagowało. I skąd wiedziała gdzie leży pudełko?! Podejrzane.
Patrzałam na zawartość w środku. Leżał tam przeżółkły pergamin. Chciałam otworzyć, ale babcia powstrzymała mnie ręką i pokręciła głową, abym tego nie robiła. Odłożyłam to na bok. Zauważyłam jakiś dosyć spory pieniądz? Sama nie wiedziałam. Chwyciła go. Oglądałam. Z jednej strony była czaszka, a z drugiej hebrajskie napisy?! Był na złotym naszyjniku. Odłożyłam na bok. Spoglądałam dalej. Chwyciłam do ręki sztylet z czarno czerwoną rękojeścią, a metal był srebrny jakby nowy.  Na rękojeści wygrawerowano rozwiniętą różę. Był lekki. Podrzuciłam i złapałam ponownie. Przyda się w trudnych sytuacjach. Odłożyłam. Następnym przedmiotem był srebrny kulczyk na lewe ucho, na którym widniał płatek róży? Obejrzałam go dokładnie. Był śliczny. Odłożyłam. Ostatnią rzeczą była czarna chusta, która w tyle miała główkę róży. Biała! Czemu różna, no? Uwielbiam ten kwiat. Ale wszędzie są róże. Schowałam wszystko po kolei do pudełka. Zamknęłam. Kliknęło.
-Ojciec i matka nie mogą tego zauważyć.
-To jak ja mam to wziąć? - zapytałam.
-Oni tego nie otworzą, tego nie da spalić. Nic się temu nie stanie, więc nie martw się. Wszystkiego dobrze dopilnował, abyś miała to. Ty masz jego krew.  - mówiła. Nie rozumiałam. Nie ja tylko mam jego krew. Razem z ojcem płynie w naszych żyłach jego krew.
-Jak to? A tata? On nie ma jego krwi? Istnieją po miedzy nimi jakieś więzy! Tata je też ma. Przecież dziadek jest jego ojcem. Więc.. - ona zatrzymała mnie ręką, aby nic więcej nie mówiłam. Zamilkłam. Patrzałam na nią. Nie rozumiałam o co chodzi. Czyżby dziadek się go wyrzekł? Jest po stronie prawa, więc to możliwe.
-„Krwawy Barbosa” wybrał ciebie za następcę.
-Następcę? Czego?!
-Nie zgodzisz się z tym, ale takie jest jego prawo. Masz zostać jego następcą, w wodach. Grozą, którą będą się wszyscy bali. I pierwszą kobietą.  - powiedziała. Patrzałam na nią. Ona nie mówi poważnie. Chciałam coś powiedzieć, ale ucieszyła mnie. Wiedziałam o co chodzi. I miałabym zostać następcą dziadka? To nie ma ani ładu ani składu. Potrafię walczyć to prawda. To mnie uczył ojciec do obrony. -Ale najpierw…
-Co najpierw?
-Jest pewien mężczyzna, którego ci wyznaczył abyś pokazała mu drogę do skarbu. On ma dojść tam pierwszy ze wszystkich.
-Nie chcę. - powiedziałam. - Dlaczego to mnie wybrał na następcę?
-Kochał cię jak córkę, której nie miał. - powiedziała. Spuściłam głowę. Czyli mam wszystko po nim przejąć? Ale nie wiem jak mam się w tej chwili zachować. To wszystko jest zagadką. Wielką zagadką. Jestem jego wnuczką, ale nie musiał dawać mi swoich rzeczy.
-Jak dziadek zginał?
-Oddając za ciebie życie.
-Co takiego? - to było zdziwienie z mojej strony.
-Wiem, ze to głupio zabrzmi, ale chcieli wiedzieć, gdzie cię znajdą. Nie powiedział. To hańba zginąć tak dla pirata, ale on się poświęcił. Dostał kulkę po między oczy. - powiedziała - I dlatego ty masz z powrotem przywrócić jemu tą chwałę. Stać się najgroźniejsza na wodach. - mówiła. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie chciałam łamać prawa. Chciałam też żyć zgodnie z nim.
-To się nie uda. Nie jestem, aż tak silna jak On.
-Zawsze możesz się stać. Z czasem to zauważysz. - uśmiechnęła się. Wstałam. Ona powędrowała za mną. Tak jakby wyczuła, że wstaję. Ślepcy mają dobry słuch.
-Nie mam pojęcia - odchodziłam wraz z pudełkiem w rękach. Wątpię, aby cokolwiek mi się udało. Nie chcę zostać korsarzem wszystkich mórz. Plądrować, wybijać statki. To nie dla mnie. A w dodatku walki i morderstwa. Mam za słabe serce na to.  - babciu?
-Hm…
-Dziękuję.
Wyszłam słysząc jedynie „uważaj na siebie”. Lecz był to jakby inny głos. Nie ten co mówił do mnie. Moja babcia? Nie to nie była teraz ona. Jakby ktoś w nią wstąpił mówiąc jej głosem. Nie mam pojęcia. Mówią, że mówiła coś w niezrozumiałym języku. Dziwne, że zrozumiałam wszystko. Może sama w tym języku mówiłam? Nie możliwe! Wiedziałabym o tym. Jeśli babcia mówiła, że we mnie płynie krew dziadka, czyli mogę ukrywać jego umiejętności. Mogę je z siebie kiedyś wykrzesać?
Dlaczego tak szybko wszystko mi idzie? Szybko się uczę tego co tata mnie uczył. To co on mnie uczył znałam już od dziadka. Miałam to w sobie?! Tylko musze to pobudzić. Sztuka walki jest czymś nie możliwym. W tych czasach trzeba potrafić walczyć inaczej już po tobie. Nie przeżyjesz długo na okręcie, a w szczególności na okręcie pirackim. Jak złapią kobietę każdy po kolei by gwałcił, aż by ze strachu umarła.
Stanęłam wpatrując się w czarne pudełko. Nie należało do lekkich, miało cztery stopki i było ozdobione jakby różnymi klejnotami. Miałam nadzieję, że są sztuczne. Jakby jakiś bandyta zobaczył co mam, od razu by zabrał ten podarunek od dziadka. Nie miałam zamiaru jeszcze iść do domu. Skierowałam się w stronę zagąszczy, które prowadziły do lasu. W moje miejsce, gdzie miałam widok na morze. Mogłam patrzeć na wędrujące statki w oddali. Jak te białe obłoki poruszały się na wietrze. Weszłam w zarośla. Raniły mnie, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Chciałam się dostać do swojego małego zakątka.
Wyszłam.
Niczego nie zauważyłam, gdzie to wszystko jest? Siedem długie lat minęło. Kiedyś przychodziłam tu z babcią i razem siadałyśmy i patrzeliśmy na ocean. Stanęłam po między dwa drzewa. Gdzieniegdzie walały się resztki od drewnianych mieczy. Odstawiłam ozdobne pudełko. Wyprostowałam się wpatrując w ciemny horyzont. Moim oczom ukazały się białe obłoki.
Statek? Dziwne. W nocy. Kto by się odważył w nocy podróżować? Z wioski na pewno nikt. Sam mój ojciec boi się nocy, a najbardziej potwora morskiego jakim jest Kraken. Nie wiem czy mam się go bardziej bać od tego co mnie czeka. On jest kluczem, ale… - myślałam - nie potrafię.. Nie potrafię wyjść naprzeciw przeznaczeniu. Ono mnie zniszczy. Nie jestem na nie dobrze przygotowana!
Uniosłam oczy ku górze. Na granatowym nieboskłonie widniały same gwiazdy. Szukałam dokładnie dużej srebrnej kuli, ale nie było jej. Nów! Dzisiaj był nów, czego nie lubiłam. Zawsze coś wprawiało mnie w zakłopotanie, lub dzieją się inne niestworzone rzeczy. Takie jak zamieszki we wsi. To doprowadza mnie do szaleństwa! Często zdarzają się takie rzeczy. Oby dzisiaj nic się nie stało. Nie mam zamiaru mieć kłopotów! Czułam jakby ktoś mnie obserwował, ale jak zawsze moja intuicja działa mylnie.
Obróciłam się.
Wzięłam podarunek od dziadka i kierowałam się do domu. Wpatrywałam się dosyć długo w ten statek i gwiazdy. Nadal bym to robiła, gdyby nie świadomość, że jestem w domu. To mówił mi aby wracać czym najprędzej, bo będą się martwić. Kroczyłam ulicą, która była pusta. Spotykałam tylko nielicznych, co byli pijani? O tej godzinie?! No tak ci co lubią wypić włóczą się po godzinach.
Stanęłam przy jednej knajpie? Zajrzałam do środka. Potańcowali, śpiewali, grali, ale… Co on tam robi? Dziwne. Szedł do wyjścia. Jego czarne włosy przyklejały się do czoła. Pijany był?! To nie było podobne do ojca. On nigdy tak się nie zachowywał. Wyszedł. Patrzałam na niego.
-Sakura?
-Tato… - nie dokończyłam.
-Czemu nie w domu?
-Idę. Ale ty… - pokazałam na karczmę i na niego.
-Czasami mogę wypić.
-Czasami nie oznacza, że dużo! - fuknęłam na niego. W jego oczach widziałam złość. Wpatrywałam się w niego. Nie był tym samym ojcem co kiedyś. Wtedy był opiekuńczy i powiadał: Nigdy nie dotknę alkoholu, i drugiej kobiety niż twoja mama. Tak nas zapewniał, ale widać, że były przyczyny, że stał się alkoholikiem?!
-A co smarkula może o tym wiedzieć!
-Na pewno więcej od ciebie! Siedem lat byłam tam, gdzie ty nie byłeś. Zabili by cię prędzej czy później! - krzyczałam na niego. Wiedziałam, że mógł to ktoś usłyszeć. Usłyszeć ktoś z domów, lub podsłuchiwać naszą rozmowę. Sprawiają oni szczęśliwe małżeństwo, ale może tak nie być.
-Ty mała.. wredna… - nie dokończył. Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam ból na policzku. Upadłam na ziemię. Nie sądziłam, ze to się stanie. Pijany ojciec uderzył mnie. Teraz mogę zobaczyć jego prawdziwe oblicze. Nie jest taki jak przed laty. Teraz będę musiała się z nim kłócić. Walczyć o swoje! Nie… Nie będę robiła awantury. Chciał mnie chwycić, lecz od razu podniosłam się biorąc skrzyneczkę i pobiegłam w stronę domu. - I tak cię dopadnę!!
Biegłam ile miałam sił w nogach, by on mnie nie dopadł. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego dzisiejszej nocy. Nie chcę więcej razy go widzieć. Chcę w spokoju dojść do domu i zamienić jeszcze z mamą parę słów. Nic więcej! O nic więcej nie proszę! A potem odpoczynek by się przydał. Tylko tyle!
Doszłam.
Chwyciłam klamkę i nacisnęłam wchodząc do budynku. Nie zauważyłam nikogo. Weszłam w głąb zamykając drzwi. Nie miałam ochoty myśleć o ojcu, to mnie sprawiało o ból głowy. Popatrzałam przed siebie. Matka siedziała na krześle w kuchni i wpatrywała się we mnie.
-Czekałam na ciebie.
-Dlaczego?
-Idziemy na potańcówkę.
-Nie o to mi chodzi. I nie idę na nią, dzisiaj nie mam ochoty tańczyć. - mówiłam. - Dlaczego nic nie zrobisz z ojcem? Nie wiem ile on tak pije. Ale za twoimi plecami może także z inną się kochać, a ty tego byś nie zauważyła. – mówiłam zła, że nic z tym nie robi. \nie obchodzi ja nic. Jest po prostu nie zainteresowana swoim kochającym mężem. Chyba nie kochającym, skoro robi takie rzeczy to jest po prostu  świństwo.
-Wiem o tym.
-Co takiego? Wiesz i nic nie zrobisz?! – oburzyłam się. – Może go tak kochasz, że nie potrafisz mu nic powiedzieć. Wy dwoje zmieniliście się przez te siedem lat. Z tamtych rodziców nie macie nic. Ruszyłam do swojego dawnego pokoju, gdzie zawsze o wszystkim myślałam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Na łóżku leżała sukienka. Złożona była co najmniej z dwóch części. Gorsetu, oraz spódnicy po skosie. Zawiązana na szyję. Był to londyński szew. Z lewej stronie koło lewego kolana miała dwa kwiaty, najprawdopodobniej róże. Marszczona w niektórych miejscach… Pudełko położyłam na łóżku kolo sukienki. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Wyszła już? Nawet lepiej, nie będę musiała z nią już o niczym rozmawiać.
Nie żartowałam. Oni naprawdę się zmienili. Nie mają w sobie kszty z tamtych! Zmienili się i to bardzo. Te lata musiały dać im w kość. Ojciec stał się alkoholikiem? A matka?! Właśnie ona nim się nie przejmuje, i nie zależy jej co robi. Zrobili się pesymistyczni…
Pokręciłam głową.
Chwyciłam sukienkę. Nie ma co. Trzeba teraz dobiec do matki. Rozebrałam się szybko i nałożyłam na siebie. Podkreślała moja figurę, widać było trochę piersi. Oby tylko mężczyźni nie gapili się na mnie. Nie lubię tego, ale sadzę że nie będzie inaczej. Wybiegłam z pokoju jak i z budynku. Zatrzasnęłam drzwi frontowe. I huk!?
Obejrzałam się.
Jeden z domów był cały w gruzach… unosił się szarawy kurz? Następny huk bliżej mnie. Odskoczyłam. Obróciłam się w stronę portu. Minęli mnie żołnierze królewscy. Kula armatnia przeleciała nad moją głową.
Teraz to się dopiero zacznie. Nie wiem czy to Oni czy ktoś inny, ale i tak trzeba się schować. Nie mogę mnie znaleźć. – pomyślałam. Biegłam w stronę, gdzie nikt by mnie nie znalazł.

http://images01.olx.pl/ui/4/19/76/67701376_1-Zdjecie-SPrzedam-piekna-sukienke-balowa-studniowka-karnawal-wesele-itp.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz