niedziela, 15 lipca 2012

Chapter One


Znów  ten sam tłum. To samo miejsce. Trzeci dzień z rzędu to samo miejsce. Ludzie się patrzą na każdego po kolei. Nie byłam ładnie ubrana. Żadna i żaden z nas. Miałam na sobie jakąś podarta sukienkę, które rozdawał  kupiec. W tym wyglądaliśmy jak prawdziwi niewolnicy. Nie byliśmy szanowani przez nikogo. Byliśmy na sprzedaż jak zwykła rzecz bez wartości. Nie cenili nas w ogóle. Ludzie patrzeli na niektórych z ochydą, i obrzydzeniem. Nie mili pewności czy nie zarażamy. Sama tego nie byłam pewna. Przez siedem lat mogło wszystko się zdarzyć.
Nie znał mnie za bardzo kupiec. Nie wiedział kim jestem, z kim zadzierał. Przymknęłam powieki. Uniosłam głowę stojąc w rzędzie. ten kupiec nic o nas nie wiedział, a mówił same bzdury. Dlatego, że chciał zyskać jak najwięcej pieniędzy. Myślał, ze jestem potulna, ale tu się mylił każdy właściciel miał ze mną najwięcej problemów. Oddawali każdemu kupcu. tak przemieszczam się po tym świecie, muszę w końcu jakoś przetrwać.
Gardło miałam obwiązane grubą liną. Tak samo ręce, aby nie próbować uciec. Próbowałam, ale to było zawsze na marne. Znajdowano mnie w najgłębszych zakamarkach tego podłego świata. Nie potrafiłam im uciec, a obiecałam sobie, że nikomu nie zrobię krzywdy. Niech każdy ma mnie za bezbronną, a wkrótce zobaczą jaka może być zraniona kobieta. Silna psychicznie i fizycznie.
Nikt mnie nie powstrzyma od niczego. Chociaż, że jestem w niewoli to niedługo się z niej wydostanę. Odejdę do swojej rodzinnej wioski. Tam spędzę resztę życia. Nigdzie już się nie wybiorę. Nie chce widzieć tych ludzi, którzy mną gardzili, pomiatali i wyzywali od szmat. Gotowało się we mnie, ale mam nadzieję, że już niedługo odejdę. A moi rodzice? przez te wszystkie lata szukają mnie wszędzie. Zawsze jestem o jeden krok do przodu przed nimi. Gdyby szybciej szukali, już dawno byłabym u rodzicielki.
Otworzyłam powieki wpatrując się w niebo. Jasne chmury przemierzały nieboskłon. Wpatrywałam się w nie. Takie wolne i beztroskie. Życie jest powiązane z cierpieniami, troskami, bólem. Nie ma w nim nic przyjemnego. I nigdy nie będzie. Tak mi się zdaje. Powiał leciutki wiatr, który pobawił się moimi włosami. Kaskada lekko ocierała o policzek. Słyszałam komentarze na mój temat, ale nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Niech mówią co chcą, znam siebie i nie będą mi rozkazywali być taka jak oni ze chcą.
Jestem marzycielka i w tym i romantyczka. Co bardzo mnie gubi w tym życiu?! A bycie taką nie jest najlepsze, myśli się jedynie o tym by znaleźć tą miłość. A teraz? Już nie myślę o tym. Tylko o wydostaniu się z tego bagna! Przeniosłam wzrok na ręce, które miałam posiniaczone i czerwone. Pamiętam to... Byłam na statku, moim właścicielem był pewien kapitan statku. Surowy i pewny siebie. nie mogłam pozwolić, aby mnie traktował w taki sposób. Uciekłam! To chyba był pierwszy raz, gdy to zrobiłam. Westchnęłam cicho.
Moje ciało nie było w dobrym stanie. Gdzie niegdzie byłam brudna, miałam smugi od krwi i pełno kurzu. Różowe włosy były rozpuszczone bezwładnie. Sięgały za łopatki. Oczy zielone, niczym szmaragd. A usta lekko różowe niczym róża. Piersi miałam średniej wielkości, lecz mężczyźni zawsze na to patrzeli, choć nie wszyscy. Spuściłam głowę. Po policzkach spłynęły mi łzy. Miałam dosyć życia, które jest takie beznadzieje. Ojciec i matka są dla mnie najważniejsi i muszę się wydostać. To na razie jedyny cel. Potem pomyślę co dalej.
-A teraz najmłodszy okaz ze wszystkich! - krzyczał sprzedawca. Chwycił za sznur i pociągnął do przodu. Bydle! - Młoda siedemnastoletnia dziewczyna. Dobra do wszystkiego, wykonuje wszystkie polecenia i się nie sprzeciwia. Chętna także do erotycznych rzeczy. - świnia! Pożałuje kiedyś tego. Nie będę z nikim chodziła do łóżka, bo komuś się zachciało seksu. aukcja się toczyła. Stanęło na jednej cenie. Spojrzałam przed siebie, gdzie było widać ocean. Mój wzrok spoczął na jakimś mężczyźnie, który wpatrywał się we mnie zimnym wzrokiem.
-Sprzedana panu za pięćset jenów! - powiedział głośniej. Westchnęłam. i znowu będę musiała coś robić nie typowego. Nie miałam na to ochoty. Popatrzałam na mężczyznę, który podszedł do kupca i wręczył sakiewkę z pieniędzmi. Ten mu uścisnął rękę i rozmawiali.  Odwróciłam wzrok. Nie byłam zadowolona z tego, każdy mógł to zauważyć. Pociągnął mnie z całej ziły za sznur. Upadłam na deski rozcierając sobie skórę i brudną sukienkę. Krew leciała, ale nie zwracałam na to uwagi. Teraz będę ponownie traktowana jak pies.
-Za ta kobietę dał bym o wiele więcej - usłyszałam przed sobą. Nie wstawałam. patrzałam się na swoje związane ręce. - Nie jest warta tyle ile dałeś. Wycenił bym ją na dwa tysiące jenów. Jest w dojrzewającym wieku i silna. - mówił. Zauważyłam rękę przy sobie. chciał mi pomóc wstać? To jeszcze się nie zdarzało. Chciałam przyjąć pomoc, ale mój właściciel pociągnął mnie do tyłu i ponownie upadłam.
-Nie wtrącaj się! - podniósł głos - teraz ona jest moja i ja robię z nią co chce.
-To z pewnością. Dam ci za nią dwa tysiące jenów. - no nie on też chce mnie kupić. Bez przesady, była przed chwilą aukcja. więc co on chce teraz? mógł szybciej mówić. Spojrzałam na tego mężczyznę. Źrenice mi się powiększyły. Jest taki podobny do Niego. Cóż... zdarzają się ludzie bardzo podobni do siebie, może to tylko przypadek? Oby..
-Nie chcę. Koniec przetargu. Ona teraz jest moja. Mogłeś szybciej licytować się, teraz nie oddam jej w Twoje ręce.! - brał bardzo duży nacisk na Twoje. może on go znał? ale raczej sobie nie przypominam tego, abym i ja go znała? Ta podobna twarz owszem, ale on... Nie, Jego na pewno nie znam. Pociągnął mnie. Wstałam tak szybko jak mogłam. Czułam jak po łokciu spływa mi szkarłat.
Westchnęłam. Przeszliśmy obok niego. Nie odezwał się. Spojrzałam w Jego oczy, po plecach przeszedł mi dreszcz. Nie myślałam, że kiedyś taki by mnie przeszedł. Taki zimny i pełen jadu? Może i tak. Nie wiem, ale nie wygląda to za dobrze. Spuściłam wzrok idąc za właścicielem. Nie odzywałam się.  Nie miałam praw do tego.
-Trzy tysiące jenów.
-Ty chyba żartujesz! - fuknął właściciel Obrócił się do niego, a ja stałam tyłem. Wiedziałam, że wszyscy się patrzą na to całe jakże miłe przedstawienie. - Za tyle chcesz tą gówniarę? Ona nie jest tego warta. Nie nadaje nawet się na dziwkę z tawerny. A co dopiero na kobietę dla Ciebie! - fuknął. - ma siedemnaście lat i miała pracować u mnie. Nie oddam jej.
-Trzy i pół tysiąca jenów.
-Nie!
-Cztery tysiące jenów. - powiedział. Do ilu on dojdzie? Lekko obróciłam głowę. Nic z jego twarzy nie mogłam odczytać, ale z twarzy właściciela owszem. Był niepewny co do tego. sugerował mu duża ilość pieniędzy. A to zawsze kusiło... Można było by wydać na wszytko, na co się chce. Westchnęłam cicho. Miałam juz tego przetargu dosyć.
-Pięć tysięcy jenów i stoi! - mówił pewny siebie, że pójdzie wszystko gładko.
-Cztery i pół tysiąca. - powiedział spokojnie. Widziałam zastanawiającą się twarz w Pana. Przegryzł dolną wargę i wpatrywał się w niego niepewnie. Między nimi był jakiś instynkt? Czy jak? O co im teraz chodziło?! Byłam młoda to racja, ale czego chce ode mnie tamten? Hm... to mnie niepokoi.
Jegomość błądził po nim i po okolicy oczami. Słyszałam głosy : "To dobra cena za ta smarkulę", "bierz te pieniądze". Jego dłoń zacisnęła się w pięść. Nie chciał tak łatwo odpuścić? Nie dziwię się, skoro jestem młoda?! Przede mną całe życie. Jeszcze osiemnastkę muszę przeżyć.. Zluzował dłoń. Przymknęłam powieki. Zawiał przyjemny wiatr. Bawił się końcówkami moich włosów. Dawał ukojenie. Uniosłam głowę do góry, odgarynając rękami włosy z twarzy.
-Stoi - usłyszałam. Otworzyłam powieki i wpatrywałam się w niebo. Zauważyłam papugę, która zmierzała w stronę portu. Popatrzałam na mężczyznę, który trzymał sakiewkę. Rzucił  w stronę typka. Chwycił. Przeniosłam wzrok na niebo z powrotem. Ptak krążył wokół. Nad nami! Dziwne. Ciekawe dlaczego?! Odsunęłam się lekko w bok patrząc na deski podestu.
Osobnik stanął przede mną, widziałam w jego ręku sztylet. Przymknęłam mocno powieki, aby dużo nie poczuć. Chwycił moje dłonie, nie czułam od niego ciepła. Miał zimne ręce. Otworzyłam powieki i wpatrywałam się w moje ręce. przeciął sznur. Nie chciał abym była związana?! To nie możliwe, każdy mój pan chciał abym była, bo mogłabym coś zrobić. Sznur spadł na deski blisko naszych stup. Nie patrzałam się na Pana. Poczułam jego dłoń na podbródku. Uniósł, odwróciłam wzrok. Chwycił sznur. Jęknęłam cicho, ale wiedziałam, że to usłyszał.  Cały czas miałam sznur, że zrobiły się na szyi zadrapania.  Ponownie przeciął, uwalniając mnie od tego cholerstwa.
-Cholera! - usłyszałam głos mężczyzny. Popatrzałam do tyłu. Na jego ramionach i głosie było papuzie gówno. Tłum zaczął się śmiać, a ja nic. Stałam tym niewzruszona. Nie uśmiechałam się od pięciu lat. To było trudno w moim przypadku. - Ty ją tak po prostu odwiążesz. A jeśli będzie chciała cię zabić?
-To już moja sprawa. - mówił - chodź - zwrócił się do mnie. Kroczyłam za nim pomału. Nie wiedziałam czemu mnie uwolnił, ale zrobił to! Już miałam dosyć tych sznurów, więziły mnie przed wykonywaniem odpowiednich ruchów. Patrzałam na Jego plecy. Nie wyrażał większego zainteresowania. Idąc przez tłum nie patrzałam na nikogo, oprócz niego. Zaciekawił mnie tym, że tyle wydał na mnie. Nie powinien! Jestem mu obca.  A dał tyle nie wiadomo z jakiego powodu. Doszliśmy do portu, gdzie staly statki. Ludzie przechodzili... Niektórzy patrzeli się na mnie, a kobiety na niego? Miał duże powodzenie. Stanęliśmy przy jednym statku. Był ogromny, żagle były zwinięte. lecz nie było żadnej flagi więc nie wiedziałam skąd pochodzi ten mężczyzna.
To wygląda jak duży żaglowiec, ale to chyba jest okręt. Nie wie, nie znam się na takich rzeczach.  Miał dużo żagli. Spojrzałam na mężczyznę, który najwyraźniej czegoś wyczekiwał. Dziwnie to wygląda. Na jego ramieniu usiadła papuga.
-Dobrze się spisałaś, Polly.
-Graa.. - wydobyło się z gardła ptaka - Dobrze, dobrze! - tak jakby się cieszyła. Nie wiem dlaczego chciał, aby tamtego obsrała, ale nie martwię się tym. Popatrzałam na niebo, które było spokojne? Tak od razu. Szybuję się na coś. Sztorm? Ech... Znowu. Nie lubię gdy jest sztorm, juz trzy przeżyłam. Papuga spojrzała na mnie i jakby prychnęła. Podniosłam jedną brew do góry. Nie polubiła mnie. Jak wszyscy których dotychczas spotykałam.  Odleciała na statek.
-Witaj kapitanie! - na maszcie stał blond włosy mężczyzna, którego włosy były związane w kitkę, a grzywka przykrywała oko. - Kogo ja widzę. Kobietę. - uśmiechnął się. On jakby się tym nie przejmował tylko ruszył przed siebie.
-Chodź. - powiedział do mnie. Szłam za nim po podeście. Tylko tak mogłam dostać się na statek. To dziwne, ale nie miałam pojęcia o co chodzi. - Wszyscy są? - zapytał zimno. Znowu przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz.
-Tak jest! - krzyknęli na komendę.
-Odpływamy. - mówił do załogi. - A ty.. - popatrzał na mnie - choć ze mną. - odchodziłam razem z nim. Wpatrywałam się w jego plecy. Nie wiedziałam czemu, ale to było jedyne wyjście. Nie mogłam uciec, a już odpływaliśmy w morze?! Szybko. Rozsunął długie drzwi i wpuścił mnie.  Była to komnata kapitańska. podszedł do szafy i wyciągnął z niej jakiś materiał. Rzucił bez interesownie na łóżko. - Przecież się w to, lecz najpierw się umyj. Nie wyglądasz za dobrze. Tam masz wszytko potrzebne - wskazał na oddzielone miejsce, gdzie z pewnością była miska z wodą? Już dawno nie czułam tego na sobie. - A gdy skończysz przyjdź na mostek. będę na ciebie czekał. Musimy coś sobie omówić. - kiwnęłam jedynie głową. Ominął mnie i wyszedł z pomieszczenia zamykając drzwi. Popatrzałam na materiał, który leżał na łóżku. lecz najpierw poszłam do wydzielonego szybciej przez niego miejsca. Każdy skrawek ciała myłam, aby być czysta.    Popatrzałam do kajuty, lecz nikogo nie było. Szybko przeszłam przez nią i wzięłam materiał. Nałożyłam na siebie. Poprawiłam piersi, było mi też widać trochę.
Sukienka była na grubych ramiączkach, dekolt falowany. Na brzuchu o pięćdziesięcio centymetrowej szerokości, koloru czarnego. od bioder w dół była falowana. Sięgała mi do samych kostek, i była dość prosta  .http://www.ostaszewska.com/img/sukienka-do-tanca-iskierka-1.jpg
 Za często już nie nosiłam sukienek. Tylko jakieś łachmany, które nic nie wyrażały. Na swoim ciele miałam same rany i siniaki. Teraz wszytko mogłam zobaczyć normalnie. Wyszłam z kajuty kapitańskiej. Rozejrzałam się. A jeden z nich czyścił pokład dokładnie. To mnie właśnie może spotkać. Popatrzałam na mostek, gdzie przy dziobie stał ten mężczyzna. Wchodziłam po cichu po schodach. Miałam nadzieję, ze mnie usłyszy, ale nie. Przy kole sterowniczym stał siwo włosy mężczyzna, z fioletowymi oczami. Podeszłam bliżej tamtego, nie spoglądając już więcej na drugiego.
-Chciałeś mnie widzieć. - stwierdziłam.
-Tak. - obrócił się do mnie. Stałam przed nim. Zlustrował mnie od dołu do góry.  Wpatrywał się we mnie. Nie zmieniał wyrazu twarzy. - jak ci na imię?
-Sakura.
-Dobrze. - mówił. -  Niedługo odstawię cię na ląd.
-Ląd? - zapytałam niepewnie.
-Tak. Ślepy nie byłem. - mówił. O czym on bredzi. Kupił mnie. Mam być jego własnością, prawda? Więc dlaczego chce mnie odstawić na ląd? Nie rozumiem go. po co tyle pieniędzy wydał na jakąś kobietę, której w ogóle nie zna, i nie jest mu potrzebna?! Mężczyźni to zagadki. Ciężko ich zrozumieć. - ile już lat tak podróżowałaś z rak do rąk?
-To... no więc... - nie chciałam nikomu mówić. - Dosyć długo.
-Czyli? - przegryzłam dolną wargę. Po co on to chce wiedzieć? To nie musi być jego sprawa. On nic nie musi wiedzieć, ale komuś w końcu musze powiedzieć. westchnęłam cicho, tak aby nie usłyszał.
-Siedem lat. - powiedziałam pewna. Odwróciłam głowę w bok nie patrząc na niego. Po co mu to mówię? to jakiś chory człowiek, który z ciekawości chce wszystko wiedzieć.
-Czemu nie uciekłaś? Każdy by już próbował.
-Co by mi to dało? Ile razy uciekałam i cały czas trafiałam na handlarzy. Raz uciekłam jednemu właścicielowi. Myślę, że czasami nawet i on mnie szukał. Nie mogłam u niego zostać. Jak się okazało był piratem. A z takimi nie chce mieć nic do czynienia.! - fuknęłam. Tamten mężczyzna spojrzał na mnie. A potem odwrócił wzrok. Skarcił go Pan? Ale czym, że powiedziałam, że nie lubię piratów? Nie moja wina.
-Piratem powiadasz? -zapytał retorycznie - Nie martw się. Tu nie spotkasz pirata. Nic ci nie grozi. Jeden dzień spędzisz z nami. Potem pójdziesz własną drogą jaką tylko zechcesz. Nie będę cię trzymał. Nie będziesz mi potrzebna. - powiedział. Chamski jest.
-To po co mnie wykupiłeś od tamtego faceta? - zapytałam.
-Sam nie wiem. Z ciekawości. - mówił tym samym obojętnym głosem. Jak on może taką skruchę zachowywać? Nie potrafiłabym chwilę tak mówić jak on. Mogę go za to wyłączne podziwiać. - Umiesz gotować?
-Tak. I chcesz abym ugotowała obiad?
-Tak.
-Dobrze. - przytaknęłam. I tak nie miałam nic innego do roboty.
-Idź tam - wskazał drzwi, które prowadziły pod pokład. Tam na pewno będzie więcej wszystkiego. Będę musiała się rozejrzeć trochę pod pokładem. Odwróciłam się do niego plecami i szłam. Nie interesowało juz mnie to czy będę z nim jeszcze rozmawiać.
-Ona nie wie? - zapytał tamten.
-Nie. I nie ma się dowiedzieć. - wiatr niósł ich słowa. Nie wiedziałam o co chodzi? Czego nie mam się dowiedzieć? Nie wiedziałam o co im chodzi. Ale miałam to gdzieś. Teraz miałam zrobić obiad. Przeszłam koło dwóch mężczyzn. Spojrzeli na mnie przejrzystym wzrokiem jakby czegoś oczekiwali. Tak raczej nie każdy patrzał. No byłam umyta i teraz inaczej wyglądałam. Nie dziwiłam się. Otworzyłam drzwi i weszłam pod pokład zamykając za sobą drzwi. kroczyłam w dół schodami. Będę nareszcie wolna! Nie musze niczym się przejmować. Nikt już nigdy mnie nie weźmie w niewole. To będzie najszczęśliwsze życie jakie znam, i jakie poznam od nowa!

~*~
Pierwszy rozdział gotowy!
Myślę, ze dobrze wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz