niedziela, 15 lipca 2012

Chapter Two


Przygotowywałam im obiad od godziny. Nie wiedziałam co lubią. W końcu zdecydowałam się co zrobić. W głowie kołotała się myśl o tym co ich kapitan chce ukryć przede mną. Dlaczego tym się przejmuj?. Powinnam pomyśleć, że niedługo nadejdzie wolność. A niewolnictwo zostawię z tyłu! Nie będę musiała tym się tak przejmować. Wrócę do rodzinnej wioski i wszystko będzie inaczej. Postawiłam im wszytko na stole. Do pomieszczenia ktoś wszedł. Obejrzałam się, był to ten siwo włosy mężczyzna. Wyszedł od razu. Nie wiem czy chciał zobaczyć jak mi idzie, czy jak? Może poszedł po resztę? Tym lepiej. Nie muszę się męczyć. Wyszłam z pomieszczenia i szłam dość szerokim korytarzem. Chciałam znaleźć się na pokładzie. Zobaczyć jak tam jest... Co ja mam dalej tu robić?
Westchnęłam.
Patrzała na podłogę. Usłyszałam bieg? Uniosłam głowę ku górze. Przyparłam się do drewnianej ściany, by nie zostać przez nich zgnieciona.  Czy oni dawno nie widzieli normalnego jedzenia? Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam co o nich sądzić. Żadnego z nich nie znałam. Nie poznam dokładnie, przecież za niecały dzień będe już na lądzie odpływać do domu. Tylko skąd wytrzasnę pieniądze? Ech... zawsze jest jakaś trudność. A tu są fundusze tą trudnością. Tak szybko nie dostanę się na swoje miejsce. Trzeba będzie trochę zarobić.
Nikt jednak o mnie nic nie wie. Tym lepiej. Nie będę musiała nikomu tłumaczyć jaki ogromny ciężar spoczywa na moich barkach. Muszę go chronić, aby żaden człowiek, a może nie człowiek? Istnieją paranormalne zjawiska? Nie wiem, nie byłam tego świadkiem. Nigdy nie chciałabym być świadkiem czegoś takiego.
Klątwa? Właśnie! Czy takie coś istnieje? Nie mam bladego pojęcia, ale to jest bardzo możliwe. Wszytko na tym popapranym świcie jest możliwe..  Ludzie nie znają prawdziwych granic niemożliwego. Mają zawsze jakieś wytłumaczenia, a ja sadzę, że wszystkiego nie da się wytłumaczyć filozoficznie. Są rzeczy, których nie da się uzasadnić. Trzeba w nie po prostu nie wierzyć, jakoś nie mogę zrozumieć.
Zawiał wiatr. znajdowałam się na pokładzie. Na mostku stał mój Pan. Westchnęłam. Może nie jest głodny? Nie wiem. a raczej nie obchodzi mnie to. To jego sprawa co będzie robił. Nie muszę się tym przejmować. Jego życie, sam o tym decyduje.
Ale nadal nie mogę zrozumieć dlaczego ja? Czemu właśnie to mnie spotkało? Takie przekleństwo?! Można właśnie tak uznać, że jestem potworem, który wskaże miejsce? stanęłam przy drewnianej barierce i wpatrywałam się w horyzont, który pomału robił się różowy. Moje życie jednak nie jest najlepsze. Wszędzie jakieś potyczki na drodze. Jeszcze nikt takiego szczególnego się nie dowiedział. Trzeba będzie jeszcze to przetrzymać, nikt, a w szczególności Oni nie mogą się dowiedzieć!
-Nie idziesz? Głodna nie jesteś? - usłyszałam pytanie za sobą. Spojrzałam w bok, tam stał mężczyzna i wpatrywał się we mnie.
-Nie, nie jestem głodna. - powiedziałam delikatnie. Nawet nie uśmiechnęłam się. Nie było to do mnie przystosowane. Dawno wyzbyłam się tego! Ale zawsze trzeba będzie to ukrywać. Wszystko do cholery! Dlaczego dziadku to zrobiłeś? Byłeś taki dobry, nie myślałam, ze byłeś do tego zdolny! Ta historia ma się powtórzyć? Nie chcę, naprawdę! Oparłam się rękoma o belkę. Poczułam pociągnięcie za włosy.
-Głupia dziewczyna, głupia! - usłyszałam ptasi głos. Puścił. Obróciłam się szybko do papugi. Była na wysokości mojej głowy. Niedaleko. Trzepotała skrzydłami. Patrzałam na nią. Nie wiedziałam co ona ode mnie chce? - Nie pozwolę ci zabrać Pana!
-Co? - zapytałam sama siebie. - ja i on! nie ma mowy! Polly ty jesteś zazdrosna! - podniosłam na nią głos. Tak mogłam to interpretować. W żaden inny sposób nie szło. Zaczęła mnie atakować. Uciekałam przed nią, ale ona mnie dziobała. Nie chciałam zrobić nic zrobić ptaku. Nie był mój, i zasługuje na życie. Wiedziałam, że mnie rozumie bardzo dokładnie. Stanęłam przy drzwiach, które otworzyły się. Chwyciłam chłopaka za ramiona i schyliłam go, aby nie dostał dziobem od ptaka. Wleciał do środka. Zatrzasnęłam drzwi. Odeszłam od chłopaka stając z powrotem przy belce. Podszedł do mnie. - wybacz mi, ale ta papugę coś ugryzło.
-Nie dziwię się.
-Co takiego? - zapytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam o co chodzi chłopakowi. jego lazurowe oczy wpatrywały się we mnie.
-No przyszłaś razem z kapitanem. a ona nie lubi nowych osób, w dodatku kobiet. jest zazdrosna o kapitana. Będziesz musiała uważać. Najchętniej wydubała by ci oczy. Poskarży się jemu, a ty oberwiesz, że coś jej zrobiłaś. Taka jedna dziewczyna juz tak miała. Nie pytaj. - powiedział. Patrzałam na niego. Wyglądał na sympatycznego. Też taki jest. Muszę przyznać, że niektórzy mężczyźni są dżentelmenami. - a tak przy okazji Deidara jestem. - podał mi rękę tak samo zrobiłam ja. Miał całą w bliznach. Patrzałam na nią. To było nie możliwe, miał całą poharatane. Co on robił takiego? Walki? Nie, to nie mogło być tylko od walk.  cos oni naprawdę musza ukrywać.
-Co ci się stało w ręce?
-To nic takiego. U mnie to normalne. Za dużo rzeczy na raz chcę robić, i wychodzi na to, że doszczętnie się kaleczone - uśmiechnął się. - Za ile cię kupił? - wiedziałam że zada to pytanie.
-Cztery i pół tysięcy jenów.
-E..? Żartujesz sobie? - zapytał.
-Nie. Kupił mnie za tyle.
-Nie nieźle. Jeszcze nigdy nie kupił nikogo za tyle. A jesteś pierwszą, którą kupił. Zawsze dostawał w prezencie kobiety. Lecz sądzę, że cię niedługo wypuści, czyż nie? - zapytał. Sama nie wiedziałam po co by mnie wypuszczał. To było bardzo dziwne. Kupił i chce wypuścić. Kiwnęłam jedynie głową. - No nie musisz się niczym martwić, jeśli tak powiedział to tak zrobi. Zawsze dotrzymuje danego słowa. Nie potrafi go złamać. To dla niego nie będzie honorowe jak nie dotrzyma słowa. - posłał mi uśmiech.
-Ale dlaczego chce mnie wypuścić? Nie musiał mnie kupować za tyle skoro chciał wypuścić. To nie ma dla mnie sensu - powiedziałam wzdychając. To naprawdę nie miało dla mnie sensu. Nic, a nic. Kupił, a raptem chce mnie wypuścić? Coś było tu nie tak. Oni muszą kogoś  szukać, ale kogo? Może kiedyś się dowiem. Może za niecały czas.
-Oj nie zadręczaj się tak. Widział, że jesteś bardzo młoda i  czeka cię.  Całe życie przed sobą. Może dlatego. Nie wiem co myślał kapitan, patrząc na ciebie. Ale przyznam że świetnie gotujesz.. Taką kuchnie mógł bym jeść codziennie.   Ale jutro ciebie już nie będzie. Co za szkoda. - posmutniał.
-Może kiedyś się jeszcze spotkamy. - zaśmiał się cicho. Patrzałam na horyzont, gdzie słońce przebarwiało nieboskłon. Jeśli tak ma wyglądać to ja dziękuję. Rodzice na pewno nadal mnie szukają, a ja co? Jestem na statku i płynę dalej. Lecz do jakiej wioski mnie odstawi?! Przymknęłam powieki. Poczułam na dłoni czyjąś zimną rękę. Popatrzałam na tego kogoś. Popatrzałam w bok na blondyna. On i tamten mężczyzna mają ręce jak lód. Dlaczego? Jest im zimno czy jak? No przyznam, że noce na morzu nie są ciepłe, ale jest jeszcze słońce. Nie jest zimno, więc dlaczego on ma jak lody.
Westchnęłam cicho.
Odszedł ode mnie. Chyba zamierzał coś robić? Nawet lepiej. Mogłam wszystko dokładnie przemyśleć. Pomyśleć nad swoim życie. Jakie było przez te siedemnaście lat? Nie było złe. Nie mogę nic o nim powiedzieć. Bo dziesięć lat byłam z rodzicami, a te siedem można nazwać podróżą. Podróżą do ludzi, którzy myślą ze są Panami wszystkiego co ich otacza. Dla ich nie liczy się nic prócz zarobków. Oparłam się łokciami ii wpatrywałam się w morze. Fale odbijały się od statku. Krople słonej wody znajdowały się na mojej twarzy dając ukojenie. Było mi strasznie gorąco, jakby słońce grzało swoimi promieniami tylko we mnie.  Słyszałam metal, który upadł? Czy obijał się o siebie?! Obróciłam się. Zobaczyłam, że zbierał czerwono włosy miecze. Jak na taką nieliczną załogę mają ich dużo. Ruszyłam pod pokąd, by sprawdzić czy zjedli wszystko, lub połowę. Idąc przez pokład patrzałam się na deski, które były od alkoholu?!  Normalni na statku nie piją, ale oni? Nie znam ich. Więc nie mogę ich oceniać. Idąc schodami w dół myślałam nad rodzicami. Jak zareagują jak wrócę? Co zrobią?! A w dodatku jak zareaguje córka gubernatora? Westchnęłam. Dawno się nie widzieliśmy. Weszłam do pomieszczenia. Na stole nic nie było, jedynie puste talerze?! Przy stole siedział mężczyzna, a na oparciu drugiego papuga. Patrzała się na mnie. Widziałam wzrok Pana. Oby tylko ten ptak mnie znowu nie zaatakował. On wstał i wyszedł. A papuga została. No świetnie, jeszcze tego by brakowało.
Zbierałam naczynia. A ona patrzała na mnie czarnymi ślepiami.
-No nie patrz tak na mnie! - podniosłam na nią głos. Zaczęłam myć wszystkie naczynia. Nie przejmowałam się nią. Robiła co chciała. Myłam naczynia?! To żmudna robota, ale co zrobić. W końcu cos trzeba. Ona siedziała jakby napuszona i wpatrywała się we mnie. Coś chyba musiał jej powiedzieć właściciel? Nie obchodzi mnie to. Poczułam mocny wstrząs. Statek się zabujał. Słyszałam na pokładzie wrzaski! Na moim ramieniu wylądowała papuga? Nagła zmiana?!
-Kra… Kraken! - krzyknęła swoim głosem. Nie możliwe. On tutaj? Nie powinno go tu być. Chyba, że… Nie, to tez jest nie możliwe. Powinien przebywać w Cieśninie Gibraltarskiej. Nie tutaj. A może przemieszcza się od czasu do czasu. Zasypia na sto lat, następne sto lat niszczy statki napotkane na drodze.. Jeśli ten statek zniszczy, będzie po wszystkich.  Ludzie nie przeżyją nocy na wodzie… Nie da rady, organizm się wyczerpie. Ruszyłam z papugą na ramieniu na pokład. Dziobała mnie po uchu i ciągnęła. - Nie! - krakała. Zatrzymałam się. Wzięłam ją i postawiłam na stole. Chciałam iść, ale znowu poczułam uchwyt przy sukience. Zatrzymałam się. Usłyszałam strzały. Może jednak zostanę. Usiadłam przy stole. Nie chciałam wtrącać się w tą bitwę jaką będą toczyli. Patrzałam na koszyk, gdzie były owoce. Podeszłam i wzięłam jabłko, chwyciłam nożyk. Obierałam.  Wzięłam kawałek i ugryzłam. Ptak patrzał się na mnie błagalnym wzrokiem. Nie możliwe by chciał. Ukroiłam mały kawałek i podałam mu. Chwycił dziobem i zaczął wcinać. Do pomieszczenia ktoś wpadł. A był to blondyn. Na jego ramieniu były rany. Klnął przez cały czas. Odłożyłam jabłko.
-Deidara usiądź lepiej - powiedziała,. - I zdejmij bluzkę. Pomogę ci. - wzięłam gorącą wodę i czysta szmatkę. Zamoczyłam w wodzie. Obróciłam się patrząc na mężczyznę. Siedział. Widziałam jego tors. Był umięśniony i seksowny? He… To już mnie ciągnie do nieznajomego? Ciekawe. Lekko chwyciłam jego przedramię. Syknął z bólu. - Przepraszam. Nie chciałam.
-Nie przejmuj się tym - uśmiechnął się. Lekko przecierałam jego ranę, aby oczyścić chodź trochę z brudów i zbędnej krwi. Nie może tak rana wyglądać, wtedy właśnie zostają te okropne blizny. Patrzałam na nie szmaragdowym wzrokiem, Miał ich dosyć dużo na klatce piersiowej. Nawet blisko serca. Dziwne. To nie możliwe mieć tak blisko serca ranę. Po niej powinno się umrzeć. Wzięłam bandaż i zawinęłam mu wokół, aby nie krwawił. Przyglądał mi się. - chciałabym mieć kiedyś, w przyszłości taką dziewczynę jak ty.
-Dlaczego?
-Widać, że jesteś opiekuńcza. Może nawet romantyczka i marzycielka. - uśmiechnął się. Trafił! To tak widać, że taka jestem.? Szczególnie nie zwracam nigdy na to uwagi. Bardziej myślę o rodzicach niż o tym jaka jestem. Zawiązałam na supełek bandaż. Rodzice są dla mnie najważniejsi, no i przyjaciółka. To już trzy osoby. Więcej tutaj nie będzie. A raczej nie sądzę by się ktokolwiek pokazał.   On wstał. Lecz zachwiał się i wylądowaliśmy razem na ziemi. Jego twarz była blisko mojej. Lazurowe oczy wpatrywały się w moje.
-Co tu się dzieje?! - usłyszałam nad sobą znajomy głos. Moje dłonie znajdowały się na torsie blondyna. Było mi gorąco. Nie byłam tak blisko żadnego mężczyzny. To było pierwsze takie bliskie  zderzenie. On się uniósł lekko patrząc na kapitana… Świetnie!
-To była wpadka. - wytłumaczyłam. Wstał ze mnie i pomógł mi wstać. Stanęłam na równych nogach - Do roboty! Nie leń się! Wynocha.  - tak jakby krzyczał na niego. No jego wina, że dostał. A raczej, że drasnęło go. Wyszedł. Zostałam z kapitanem sama. Wzięłam miskę z szmatką pobrudzoną krwią. Zaczęłam ją płukać.
-Wpadka? - usłyszałam za sobą. Jego oddech drażnił mi szyję.
-No wpadka. On się potknął. I tak wyszło. Leżał na mnie. - powiedziałam.
-To ci jest obojętne? Nie widać po tobie nawet żadnego uśmiechu, żadnej radości. - mówił. Skończyłam robić. Obróciłam się do niego przodem. Patrzałam w jego oczy, które nic nie wyrażały. Czarne niczym bezdenna przepaść. Jakoś nie odrywałam się od nich. Uniosłam jedną brew do góry. A co go to obchodzi? To moja sprawa dlaczego tak jest.
-Uśmiech? - zapytałam. - Radość i szczęście? Tego już nie ma w moim słowniku. Zniknęło dawno. A dokładnie pięć lat temu. Mogłabym zgrywać pozory, ale co to by dało? Nic. Jak dla mnie te uczucia już nie istnieją. Wygasły! - odwróciłam wzrok w bok. Nie chciałam już na niego patrzeć. Papugi chyba nie było już, od razu z pewnością by zareagowała. - To by był cud jakbym się uśmiechnęła. Chociaż raz. Ale wiem, że jak spotkam rodziców to będzie udawanie. Bo doświadczyłam tego czego nikt by nie chciał. - westchnęłam. Stał cały czas przede mną. Spuściłam głowę, aby już o tym wszytki nie myśleć. Dla mnie było to bardzo trudne. A jeszcze jestem w połowie przeklęta przez własnego dzidka. Chyba nie wiedział co robi dając mi to… Chronić to wszystko.
-Na pewno - powiedział obojętnie. Poczułam jego zimną dłoń na policzku. Chciał abym na niego spojrzała? On nie mógł dodawać otuchy, nie? Nie znam tego człowieka. Tak jak nie znałam innych. Nawet do samego końca nie chciałabym ich poznać. Popatrzałam sobie na niego. - Zapamiętaj jedno. Los może się obrócić i kiedyś będziesz szczęśliwa, a może będziesz miała jeszcze gorzej. Nigdy nic nie wiadomo. Więc nie warto klnąc na los jaki miałaś, bo zawsze może być jeszcze gorzej. - tu miał  rację. Może być gorzej i sądzę, ze ten czas niedługo nadejdzie. Nie chciałabym, ale muszę czasami wyjść naprzeciw. Stawić wszystkiemu czoła. I wkrótce czeka to mnie! Już niedługo…
-Tez masz racje. Ale czasami los może stać się przeznaczeniem, czyż nie? - czułam ucisk w sercu. Czym był spowodowany? Tym, ze mówię o przeznaczeniu? Tym co z góry jest od razu przesądzone. Wiedziałam co mnie czeka. Szybka śmierć z kogoś rąk, ale nie maiłam pojęcia kim ten ktoś może być. Jak wygląda, kim jest. O niczym nie wiem.
-Zależy w jaki sposób. Przeznaczenie może być różne. Wypisana jakaś misją, która nie będzie łatwa. A przy tym spotkasz coś co naprawdę będzie trudne. I będą same przeszkody, które ty będziesz musiała przejść. Zdołać je złamać. To będzie najważniejsze co będziesz musiała zrobić. - mówił. Czemu on mi to mówi?! To nie ma sensu. Teraz będę miała przez niego do myślenia. A nie chciałam tyle o tym myśleć, i tak nic by nie spotkało na tej drodze, którą wybiorę. A jeśli żadna nie przypadnie mi do gustu to co wtedy? Nie wiem. Mam dopiero siedemnaście lat. Co mam innego zrobić?  Sama już nie wiem. - Dobrze. Jutro z samego rana będziemy na miejscu. W Suna wysiądziesz i popłyniesz w swoją stronę jaką będziesz chciała. A teraz rób co chcesz. - powiedział i odchodził. Zamknął drzwi. Zostałam sama i opadłam na krzesło bezwładnie. Przymknęłam powieki. Nie będzie dobrze ze mną i z tym co czeka innych i mnie.
Dziadku zrobiłeś mi bardzo miłą niespodziankę. Piękna po prostu. Pieczęć na całe życie. Wiem, ze byłeś największy i najpotężniejszy pośród Nich. Ale jak mogłeś dać to przekleństwo własnej wnuczce? Tak chciałeś, aby to zachowało się?! Aby inni robili sobie kłopot w znajdowaniu tego wszystkiego! Nie ma to najmniejszego sensu. Co chciałeś mi przekazać? Co takiego ważnego? O czym myślałeś dając mi to przekleństwo! No czym? Domagam się odpowiedzi?! Ale nawet mi nie odpowiesz, bo jak? No jak? Nie żyjesz! Zostałeś pochłonięty przez własny egoizm, - pomyślałam. - Może mi to dałeś, bo chciałeś innym dać przygodę, lecz mi największe cierpienie.  Nigdy nie byłeś wyrozumiały dla rodziny. Liczyłeś tylko swoje zyski jakie wpadły ci w ręce. - popatrzałam się na dłonie. Gdybym mogła mieć inne życie, było by lepiej? Dla mnie na pewno. Lecz tak jak mówił kapitan, będę musiała wybrać co chcę tak naprawdę zrobić… Wybrać swoje nowe życie.

~*~
Rozdział następny. Mam nadzieję, że się podoba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz